Większą część swojego życia pracowałem zdalnie. Niedawno zmieniłem tryb na klasyczne chodzenie do biura, przy czym nie zmieniłem pracodawcy i zakresu obowiązków. Naszła mnie pewna refleksja na temat porównania obu systemów i tą refleksją się z wami podzielę.

Ogólnie praca zdalna wydaje się bardzo kusząca. Można pracować z dowolnego miejsca, o dowolnej godzinie. Tak, to są zdecydowanie dwa największe plusy tego systemu. Nie traci się czasu na dojazdy, co szczególnie w dużym mieście może oznaczać zarobione dwie godziny w trakcie dnia. Dodatkowo, kiedy trzeba coś załatwić niezwiązanego z pracą, można sobie tak zaplanować dzień pracy, żeby o danej godzinie mieć wolne. W przypadku pracy etatowej, trzeba mieć albo elastyczny grafik, albo wyrozumiałego szefa, który pozwoli przyjść godzinę później czy wyjść wcześniej.

Brak dojazdów to spora zaleta pracy zdalnej

Niestety ta dowolność jest destrukcyjna jeśli chodzi o produktywność. W domu chwytałem się wielu różnych haków, żeby zrobić więcej i lepiej. Bawiłem się w poprawę komfortu spania, w ulepszacze obrazu w masę rzeczy, o których możecie poczytać w innym artykule. Niestety w przypadku pracy zdalnej, szczególnie w domu jest tak, że napisze się kawałek kodu, potem pójdzie się sprawdzić co ciekawego w lodówce, a potem zauważamy, że napisał do nas znajomy i coś mu odpiszemy. Nagle z niby przepracowanych ośmiu godzin, produktywne są trzy albo cztery. Moja produktywność wg. programu Rescue Time, wynosiła około 50-60%. Czyli oznacza to, że przy ośmiogodzinnym trybie pracy, pracowałbym około czterech do pięciu godzin. Czyli gorzej, niż palacz chodzący co 30min na papierosa.

Ostatnio przeniosłem się do biura i tam na pewno nie pracuje równiutkich ośmiu godzin. Zdarza się zamyślić, wyjść do łazienki, zrobić sobie herbatę, czy przerwę na drugie śniadanie. Jednak mogę śmiało powiedzieć, że około siedmiu godzin spokojnie przepracowuje. Jednak nie sam przyrost godzin jest istotny, ale jakość tych godzin. Mój typowy dzień pracy zdalnej składał się z odpowiedzi na pytania i problemy klientów, a następnie pracowałem nad kodem do pluginu. Dzień uznawałem za dobry, gdy zrobiłem jeden plugin i odpowiedziałem wszystkim klientom. W biurze, moja produktywność wzrosła do tego stopnia, że po wykonaniu takiej liczby zadań, zostaje mi czas na zajęcie się kolejnym zleceniem.

Nie miałem co wrzucić, a czymś muszę przedzielić tekst. Fajne biuro.

Druga fajna rzecz, to poczucie spełnienia obowiązku. Wychodzę z biura, wiem że swoje zrobiłem i nie przejmuje się więcej wiadomościami od klientów. Wcześniej nawet jak dostałem takiego maila o 22:00, to rzucałem na niego okiem i z tyłu głowy siedziało, że trzeba to zrobić.

Wydaje mi się, że dałoby się osiągnąć kompromis pomiędzy oboma trybami pracy. Czyli zyskać brak dojazdów i elastyczne godziny pracy z dużą produktywnością i brakiem stresu. Chodzi o przydomowe biuro. Kiedy komputer stoi na biurku w pokoju i służy zarówno do grania w gry, jak i pracy, to praca jest mało efektywna, a i granie nie takie fajne. Gdyby mieć wydzielony pokój, gdzie wchodząc do niego zaczyna się być w pracy, to można by to osiągnąć. Problem zaczyna się przy współpracy w dużym zespole.

Każda z form ma swoje wady i zalety, ale osobiście coraz bardziej zaczynam doceniać zalety pracy biurowej, której długi czas się bardzo bałem – nie lubię zmian, a ta dość mocno przemeblowała mój schemat dnia.

Podoba Ci się? Udostępnij!